piątek, 5 października 2012

Baśnie i opowieści zen Kraju Kwitnącej Wiśni cz.II~

Konbanwa~ Dziś następna część Japońskich opowieści ZEN i Baśni.
Zapraszam do czytania :)
~~~~
Kłopotliwy duch.

Młody mąż stracił żonę w kwiecie wieku. Była to piękna kobieta, ale nieco kłótliwa i potwornie zazdrosna. Kiedy minął okres głębokiej żałoby, który trwał przez pół roku, młody człowiek poczuł, jak wraz z wiosną budzą się w nim nowe uczucia. Szukał żony i wkrótce zaręczył się z czarującą Yoyohi, której imię brzmiało śpiewnie niczym świer­got sikorek, niczym szelest jedwabiu przy składaniu wachlarza. Krótko mówiąc, młody wdowiec był zakochany i czuł się o wiele bardziej szczęśliwy niż kiedykolwiek przedtem z poprzednią małżonką. I wtedy właśnie duch jego żony pojawił się po raz pierwszy. Pewnej nocy, kiedy mężczyzna spokojnie spał na swoim tatami, zbudził go powiew zimnego powietrza łaskoczący go w podeszwę stopy. Stała przed nim Kyrioka. Piękność, chociaż w zanikającej postaci, wydawała się kipieć z wściekłości i nie straciła nic ze swego zazdrosnego usposobienia. – Jak śmiesz – odezwała się do niego – zdradzać mnie z tą głupią małą, bez krzty wdzięku, która – dodała perfidnie – ma wyjątkowo paskudne znamię na lewej piersi. – Skąd o tym wiesz? – zapytał biedny mąż, który kompletnie osłupiał. – W Królestwie Zmarłych mamy dostęp do tajemnic i wiemy o wszystkich sprawach ukrytych dla oczu śmiertelników. I piękna zniknęła. Mąż, wciąż trzęsąc się ze strachu, tej nocy nie zmrużył już oka. Począwszy od tamtej chwili, życie Heiyoshi zmieniło się w piekło. Za dnia przechadzał się w to­warzystwie czułej Yoyohi po ogrodach jej ojca. Zatrzymywali się przy wielkim basenie, podziwiając promienny wdzięk kwiatów lotosu. Heiyoshiemu nie nudziło się kontemplowanie doskonałego kształtu szyi swojej narzeczonej, jej czarnego jak węgiel koka ani policzków aksamitnych niczym kwiaty śliwy; jednocześnie gawędził z nią czule i wymieniał nieśmiałe uśmiechy. Nocą przychodził go dręczyć duch Kyrioki. Siadając u stóp jego maty, zmarła małżonka szydziła ze wszystkich jego spraw i gestów minionego dnia, parodiowała czułe rozmowy. Przypominała mu o ich dawnej miłości i powtarzała: – Wiem o tobie wszystko i to cię zniewala. Twoje życie należy do mnie, do mnie jedynej! Nieszczęśnik, będąc u kresu sił i bliski utraty rozumu, zwierzył się przyjacielowi, który podsunął mu, by zasięgnął rady u słynnego mistrza zen, wiodącego pustelniczy żywot w starożytnej świątyni w Kenninji. Podróż była długa i trudna. W końcu Heiyoshi stanął u stóp mistrza i opowiedział mu o swym nieszczęściu. – Twoja żona stała się duchem i wie o tobie wszystko. – Tak, Mistrzu, rozumiesz, mieszkając w krainie zmarłych, ma dostęp do tajemnic, które są dla nas niepojęte, zna przeszłość i przyszłość i grzebie do wo­li w moich najdrobniejszych myślach. – Rozumiem – rzekł mistrz, oskrobując sobie wielki palec u nogi bambusowym kijkiem, gdyż padało i trochę błota zabrudziło jego bose stopy w sandałach. – Rozumiem… – Co powinienem zrobić, Mistrzu? – Jesteś młody, Heiyoshi, masz serce świeże i czułe. Łatwo jej tobą zawładnąć. Ale ja ci pomogę. Młody wdowiec rozpłynął się w podziękowaniach i oświadczył: – Będę słuchał twych rad, zastosuję się do nich w każdym szczególe, wskaż mi tylko drogę. – Kiedy duch twej małżonki pojawi się, pokornie wyznaj swą niewiedzę, wychwalaj jej zdumiewającą świadomość, słowem, schlebiaj jej i zaproponuj taki oto układ: „Jeżeli odpowiesz na jeszcze jedno pytanie, będę ostatecznie przekonany o twej nadprzyrodzonej mocy, zrezygnuję z Yoyohi, która jest tylko zwykłym śmiertelnikiem, i na wieki pozostanę twym wiernym mężem”. – Niestety! – wykrzyknął Heiyoshi. – To ona będzie górą, jestem tego pewien! Jeżeli czegoś nie wie, to to zgaduje, nic z tego, co robię lub myślę nie jest jej nieznane… – Posłuchaj mej rady – rzekł dosyć ostro mistrz – a jeżeli nie chcesz, to odejdź! Heiyoshi, zakłopotany, wystraszony, przystał na to: – Będę ci posłuszny, Mistrzu. – Zaczerpnij prawą dłonią pełną garść ziaren soi i zapytaj, ile ich jest. – Czy to wszystko? – zdziwił się Heiyoshi. Mistrz zen nie odpowiedział. Przyjął pozycję za zen! i oddał się medytacji. Heiyoshi wrócił do siebie. Jeszcze tej samej nocy duch małżonki znów się pojawił. – Pojechałeś do mistrza zen – szydziła. – Myślałeś, że o tym nie wiem i wydawało ci się, że zdołasz mi się wymknąć? Heiyoshi zanurzył wtedy swoją prawą dłoń w stercie soi, nabrał pełną garść i wyciągnął zamkniętąpięść przed siebie: – Ile tu jest ziaren? – zapytał. Duch Kyrioki rozpłynął się w powietrzu i już nigdy więcej się nie pojawił.

Wystarczy naprawdę niewiele, odrobina zdrowego rozsądku, jasne pytanie, śmiech, aby zbić z tropu fałszywych guru, którzy manipulują prostymi duszami, wrażliwymi lub nadwątlonymi umysłami, otaczając się cieniem i tajemnicą. Kilka ziaren soi i duchy się ulatniają…

~~~~
Gobuki i smok.

Wszystkie kraje, wszystkie kultury opowiadają, każda na swój sposób, tę samą historię o bohaterze i smoku. To mityczna walka Dobra ze Złem, młodość i odwaga pokonujące straszliwe monstrum, Sprawiedliwość zwyciężająca Potwora. Teraz z kolei zen podejmuje ten wiekowy temat. Ujmuje go jednak inaczej. Pewnego razu był sobie młodzieniec biedny, lecz dobrze zbudowany, który słynął z brawury. W tamtych czasach żyło w górach coś w rodzaju smoka, potwór, który zatrzymywał na drodze zdjętych trwogą podróżnych. Wieczorami wieśniacy opowiadali o jego przerażających postępkach. Nikt nie wiedział, jak potwór wygląda, jako że nikt nie wrócił z gór żywy. Gobuki oświadczył, że pójdzie na spotkanie z bestią. Usiłowano mu to wyperswadować, dziewczyna, która go kochała, płakała, zarzucając mu ręce na szyję, jednak nic nie osłabiło jego determinacji ani odwagi. Najbardziej roztropni wieśniacy dostarczyli mu broń: kij i widły. Władca tej krainy dorzucił włócznię i miecz, a pewien żołnierz – ciężką pikę. Tak wyekwipowany Gobuki ruszył sam w góry. Szedł przez trzy dni, w końcu rankiem czwartego dnia zjawił się sam przed wejściem do pieczary, w której żył potwór. Ten wkrótce wyszedł, złorzecząc i ziejąc ogniem. Wyglądał straszliwie. Ale Gobuki stał przed nim śmiało i nie cofnął się ani o krok. Trwali tak przez kilka chwil, przyglądając się sobie. Czas jakby uległ zawieszeniu, w oczekiwaniu na tragedię. W końcu potwór zawołał: – Dlaczego nie uciekasz jak inni? – Nie boję się ciebie – odparł Gobuki. – Zaraz cię pożrę! – ryknęło monstrum. – Jak chcesz; zobacz, składam tu na ziemi broń: kij, widły, włócznię, miecz i ciężką pikę żołnierza. Wiem, że mnie nie tkniesz. – Ale właściwie dlaczego się mnie nie przeraziłeś? – zapytał zdumiony potwór. – Ja jestem Atma, jestem Rzeczywistością Uniwersalną, jestem tym. Jeśli mnie pożresz, to znaczy, że jesteś szalony, gdyż pożresz samego siebie. Stanowimy jedno. Ale proszę bardzo, jeśli zechcesz to zrobić, jestem do twojej dyspozycji. Oszołomiony potwór zagrzmiał: – Nie rozumiem nic z tego, co mówisz, ale z tobą wszystko staje się zbyt skomplikowane. Inni uciekają, krzycząc ze strachu, ja ich ścigam, zabijam, pożeram. Wszystko jest proste. A tutaj nie wiem już nawet, co miałbym robić. Dlatego wolę się powstrzymać, myślę, że mój żołądek nie wytrzymałby kogoś takiego jak ty. Proszę cię, zabierz broń i odejdź stąd! I wycofał się, odrażający i strapiony, z powrotem do swej pieczary.

~~~
to tyle jutro będą następne dwie, miłego czytania i oyasumi <3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz